Koronawirus, mimo iż zakaził już sporą liczbę ludzi, nadal jest tematem tabu. Narosło wokół niego wiele mitów, spotęgowanych jeszcze przez nieprawdziwe informacje pojawiające się w Internecie niemal bez przerwy.
W Polsce zdiagnozowano ponad 1,3 mln zachorowań na COVID-19. Trudno powiedzieć, ile tak naprawdę było zakażeń, gdyż należy przypuszczać, że duża grupa osób mogła przebyć chorobę delikatnie i nie zgłaszać tego faktu służbom medycznym czy sanitarnym. COVID-19 można także przejść bezobjawowo. Choroba jest na tyle nowa, że nadal dla wielu osób jest tematem tabu. Jednak z nami zgodziła się z porozmawiać Joanna Gruszczak, właścicielka Pomarańczowego Kiosku z ul. Lipowej. Pani Joanna należy już do ozdrowieńców i jako jedna z nielicznych otwarcie mówi o chorobie.
W jakich okolicznościach zorientowała się Pani, że to właśnie koronawirus Panią dopadł? Objawy? Przypadkowy test?
JG: Delikatne łamanie w kościach jeszcze zlekceważyłam, jak i wrażenie niedrożnych zatok. Natomiast gdy dzień później straciłam węch i smak to na poważnie zaczęłam się martwić. Czułam, że coś jest nie tak.
Podejrzewam, że samo czekanie na wynik testu, jak i zapoznanie się z nim, to ogromna trauma dla człowieka. Godziny pełne lęków i obaw o to, co ma dopiero nastąpić. Jak było w Pani przypadku?
JG: Byłam w pracy, gdy lekarz rodzinny w trakcie teleporady stwierdził, że trzeba zrobić test. Doktor był prawie pewien, że zaraziłam się koronawirusem. W momencie gdy wystawił mi skierowanie na test, trafiłam do specjalnej bazy, i od tej chwili zaczęła obowiązywać mnie kwarantanna. I to był moment, gdy usiadłam na zapleczu swojego kiosku i po prostu siedziałam, przerażona. Bałam się wyniku testu, bałam się o swoją pracę, o rodzinę. Praktycznie bez uprzedzenia zamknąć musiałam „Kiosk Pomarańczowy”. Był strach o przyszłość. Ale gdzieś w głębi duszy jeszcze starałam się myśleć pozytywnie, że to nie wirus, że będzie negatywny wynik testu.
Gdy 2 dni później dostałam SMS o 5 rano, że wynik jest dostępny na moim koncie w IKP, to ręce tak mi drżały, że nie umiałam się zalogować, serce waliło. Słowo POZYTYWNY rzuciło mi się w oczy natychmiast. Odetchnęłam głęboko. No cóż. Jestem chora.
Mimo, iż cała choroba miała u Pani przebieg dość łagodny, to jednak nie obyło się bez objawów. Ogólne zmęczenie, utrata węchu i smaku… W dodatku kwarantanna i izolacja. Jak w takich okolicznościach wygląda dzień chorej osoby?
JG: Pierwszy dzień izolacji to był dzień szalony. Dzwoniłam po kontrahentach, po klientach. Przecież miałam jakieś zobowiązania zawodowe, i nagle wszystko ucięte jak nożem. Zjawisko niespotykane w moim życiu. Potem dzwoniłam, pisałam do przyjaciół, do rodziny. Instynktownie szukałam wsparcia psychicznego. Było mi bardzo potrzebne.
. Kolejne dni przyniosły wyciszenie od świata zewnętrznego. Moje tempo codziennego życia zmalało do zera. Nagle miałam całe dnie dla swojego narzeczonego i syna. Na co dzień to prawie nierealne, więc nie wiadomo było co robić z tym czasem i z rodziną 🙂 Nie musiałam wstawać o świcie, oglądaliśmy dużo Netflixa, codzienny wspólny obiad. Ale też wsłuchiwanie się w swoje ciało, czy są kolejne objawy? Czy moje zdrowie się pogorszy? Czy zacznę się dusić? Czy umrę?
A zakupy? Podstawowe produkty spożywcze może ktoś dostarczyć ale człowiek miewa czasem jakieś zachcianki. Musiała Pani z nich zrezygnować? Był ktoś kto zadbał aby niczego nie zabrakło? Jakaś pomoc ze strony sanepidu czy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej?
JG: Jeśli chodzi o zakupy to natychmiast pomoc zaoferowała mi moja mama oraz moja przyjaciółka. Ale nie tylko. Moi znajomi i przyjaciele nie zawiedli mnie w tej trudnej sytuacji. Ofert pomocy było wiele. Najbardziej zaskoczył mnie telefon z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, czy potrzebuję pomocy w zakupach. To był szok dla mnie. Zadzwonili pierwszego dnia izolacji. Miałam również telefon z Sanepidu. Pytano mnie nie tylko stan zdrowia ale też czy potrzebuję jakiejkolwiek pomocy.
Jeśli chodzi o zachcianki, to mogłam kaprysić, bo dwie wspaniałe kobiety spełniały każdą 🙂 Zakupy trafiały do mnie codziennie, znajdywałam je rano pod drzwiami mieszkania. Będę im wdzięczna do końca życia za to wsparcie.
Pulsoksymetr. Wiem, że otrzymała Pani takie urządzenie. Przydało się?
JG: Przydało się, ale nie mnie, tylko mojemu narzeczonemu, który zachorował krótko po mnie. Nie było to zaskoczenie, w końcu mieszkaliśmy razem. Niestety przebieg jego choroby był ciężki i groźny dla życia. Pulsoksymetr mierzył saturację, a lekarz rodzinny dokładnie instruował, w jakim przypadku należy wezwać karetkę. Były momenty, gdy stan zdrowia mojego partnera tak się pogarszał, że rozważałam wezwanie pomocy, ale ostatecznie nie doszło do tego. Przyznaję, że szpital kojarzył nam się ze stanem na tyle beznadziejnym, że baliśmy się, że po prostu stamtąd się nie wychodzi. Strach przez śmiercią był ogromny. Nasz syn ma tylko 7 lat….
Co czuje osoba, która dowiaduje się, że już należy do grona ozdrowieńców? Ulga, że już po wszystkim? Radość z możliwości opuszczenia „więzienia”, czy raczej smutek w związku z końcem urlopu?
JG: To był mój pierwszy urlop od 10 lat. W jakimś sensie odpoczęłam, nacieszyłam się swoją rodziną, choć przyznaję, momentami miałam ich dość. Tak po ludzku pojawiał się przesyt i kłóciliśmy się o drobiazgi. Moi bliscy pozostali na kwarantannie dłużej niż ja w izolacji, więc natychmiast po opuszczeniu domu spadł na mnie nie tylko nawał zaległej pracy, ale również dbanie o to, by im niczego nie brakowało.
Byłam słaba po chorobie, każda banalna czynność zdawała się ciężarem nie do pokonania.
Jest ulga, że już jestem bezpieczna, że nie umarłam. Test na przeciwciała dopiero pokaże, czy nabyłam odporność.
Kiosk Pomarańczowy zwykle tętni życiem, ma stałych klientów. Jak zareagowali na fakt, że nagle został zamknięty? Jakie były ich reakcje po Pani powrocie do pracy? Ma Pani pozytywne odczucia po ponownym spotkaniu tych osób? Czy spotkały Panią jakieś nieprzyjemności?
JG: Bardzo się bałam pierwszego dnia! Ja nigdy nie zostawiałam swoich klientów bez istotnego powodu. Niektórzy z uśmiechem gratulowali urlopu, inni dopytywali o zdrowie. Szczerze odpowiadałam, że chorowałam na koronawirusa. Tylko jeden klient wykonał w tym momencie krok w tył.. jakby nagle się przestraszył. Niektórzy dopytywali czy zarażam jeszcze. Ale generalnie było bardzo pozytywnie. Wiele osób dopytywało o to, jak to wygląda, jak się czułam, jakie miałam objawy. Pracuję na Lipowej już 20 lat, zawsze mogę liczyć na życzliwość ludzi, z którymi codziennie się spotykam..
Powrót zmysłu smaku i węchu to proces długofalowy. Jak zatem wyglądały święta? Czy to nie jest wszystko jedno, czy się je barszcz z uszkami, czy bułkę popija herbatą?
JG: Powiem tak. Przez pierwsze tygodnie obsesyjnie wręcz szukałam potraw z chrzanem lub octem, bo bardzo mocno chciałam w końcu coś poczuć. Niestety do dziś smak jest słaby. Węch wrócił może w połowie, co jest dotkliwe, bo ja na co dzień miałam zawsze bardzo wrażliwy nos.
W święta mogłam nacieszyć tylko oczy widokiem naszych ulubionych potraw. Mogłabym w zamian jeść plastelinę i popijać wodą z kałuży 🙂 Nie zauważyła bym różnicy. Możliwość korzystania z ważnych zmysłów węchu i smaku jest niedoceniana, póki się ich nie straci. Raz w zakupach wylały się śledzie w oleju. Ja na co dzień nie lubię zapachu ryb, a tu dopiero się zorientowałam w katastrofie, gdy włożyłam rękę w mokrą zawartość. Nic nie poczułam nosem!
Ma Pani jakieś ogólne refleksje w związku z chorobą? Jakąś cenną wskazówkę dla innych, którzy właśnie się zarazili lub może ich to spotkać niebawem?
JG: Dla mnie to był solidny kopniak od losu. Dotarło do mnie, że w obliczu choroby, która może skończyć się śmiercią, wszystko inne traci znaczenie. Co wart jest świat, gdy można stracić osobę, którą się kocha czy osierocić dziecko. Miałam wyrzuty sumienia, że czegoś nie dopilnowałam. Przecież dezynfekowałam ręce po każdym kliencie. Nosiłam maseczkę. A jednak się zaraziłam. Na początku analizowałam, że to może stało się w poradni gdzie byłam z dzieckiem tydzień wcześniej? A może złapałam za poręcz schodów przypadkiem? W końcu dotarło do mnie, że zrobiłam wszystko co mogłam. Po prostu się stało.
Chciałabym przekazać ludziom, którzy boją się choroby, że jeśli nie mają chorób współistniejących, i na co dzień są zdrowymi ludźmi, to jest duże prawdopodobieństwo, że przejdziecie chorobę jak ja, łagodnie. Mój narzeczony ma choroby współistniejące, dlatego przebieg był ciężki i do dziś zmaga się z powikłaniami pocovidowymi.
Zawsze warto mieć lekarza, któremu się ufa i który poprowadzi przez ten trudny czas, rozwieje wszelkie obawy, będzie wiedział, co może się stać, znając mój stan zdrowia i moje choroby przewlekłe. Chcę tutaj złożyć serdeczne podziękowania doktorowi Bartoszowi Rypińskiemu z przychodni LEKMED. Pan doktor dba o moją rodzinę od lat, a w tym trudnym okresie był naszą opoką medyczną
Czy skorzysta Pani z Narodowego Programu Szczepień przeciwko COVID-19, jeśli będzie już taka możliwość?
JG: Zastanawiałam się nad tym, czy jako ozdrowieniec powinnam się szczepić. Moje obawy rozwiał mój niezastąpiony lekarz rodzinny. Wyjaśnił, że jeśli badanie na przeciwciała wykaże, że mam ich odpowiednią ilość, to będzie znaczyło, że nabyłam odporność. Wtedy szczepienie nie ma sensu. Jeśli przeciwciała okażą się niewystarczające, a co za tym idzie okaże się, że nie mam odporności, to skorzystam ze szczepienia. Za kilka dni zrobię badanie i wtedy wszystko będzie jasne..
- główna
- koronawirus
- joanna
- ul Lipowa
- kiosk